Turecki armagedon
- Dramatyczne liczby zabitych i jeszcze gorsze widoki tam na miejscu. Jak po wojnie. Wielkie gruzowisko. Martwe dzieci w łóżeczkach. Zmiażdżone ciała, uśmiercone pod zwałami budowli – relacjonuje „Górnikowi” ratownik górniczy – uczestnik akcji poszukiwawczo-ratowniczej po trzęsieniu ziemi w Turcji.
Jarosław Bolek: Skąd decyzja o wyjeździe do Turcji?
Ratownik górniczy Dawid Paździor: Na co dzień pracuję jako ratownik górniczy w kopalni Mysłowice-Wesoła. Zawsze staramy się być tam, gdzie nas potrzebują. Jesteśmy szkoleni, żeby pomagać. Stąd chyba i nasza szybka decyzja, by jechać w rejon Turcji, gdzie było gigantyczne i dramatyczne w skutkach trzęsienie ziemi. Wcześniej w swojej górniczej pracy najtragiczniejsze co przeżyłem to była akcja ratownicza na ścianie 560 w Mysłowicach-Wesołej, kiedy szukaliśmy ciała jednego z górników. Jednak pomoc w poszukiwaniach osób uwięzionych pod gruzami po trzęsieniu ziemi to całkiem inna skala i przeżycie. Jest to nowe doświadczenie dla nas i działanie poza obszarem Polski. Natomiast charakterystyka i specyfika akcji była nam doskonale znana.
- Jak wyglądały przygotowania? Zapewne liczyła się każda godzina?
- Byliśmy na 12 w pracy, a po godz. 19 już dostaliśmy informację, że wylot mamy następnego dnia. Stąd i powstała wewnętrzna selekcja. Część z osób chętnych jednak ze względów rodzinnych musiała zrezygnować. Ostatecznie nasza grupa składała się z 9 ratowników górniczych z naszej kopalni na Wesołej i dwóch medyków: jeden jest pracownikiem w kopalni Piast-Ziemowit, a drugi to Paweł Jankowski z grupy TOPR zamieszkały w Zakopanym, który musiał zrezygnować z odpoczynku feryjnego z rodziną we Włoszech, by móc wziąć udział w akcji. Paweł jest byłym wojskowym po prawie dwóch latach spędzonych w Afganistanie. Bardzo pomógł nam jego pogląd na sprawę i zaowocowała zdobyte doświadczenie w wojsku oraz w TOPR-ze. Polecieliśmy rządowym samolotem z Pyrzowic do Gaziantep a stamtąd trzy godziny samochodem do miejsca docelowego.
- A na miejscu, jak wyglądał wasz kwaterunek?
- Spaliśmy w wojskowych namiotach na stadionie w Besni, w rejonie górzystym, gdzie znajdowali się również żołnierze, strażacy, medycy i inny pomocny personel. Otrzymywaliśmy wojskowe porcje żywieniowe. Miasto podzielone było alfabetycznie na sektory i każdego dnia rano byliśmy oddelegowywani do pracy przy konkretnych budynkach. Wszystko odbywało się w skoordynowany sposób wraz ze strażakami z Państwowej Straży Pożarnej, którzy podlegali pod ONZ. Oprócz Besni prowadziliśmy również krótką akcję w Hyat, gdzie po wylądowaniu poproszono nas przez głównego koordynatora w Turcji o pomoc, bo brakowało tam służb ratowniczych.
- Jakie były pierwsze odczucia po przybyciu do Turcji?
- Uderzył nas chłód i mróz. Wiał silny wiatr. Było minus 6 st.C w nocy. Jednak dopiero po rozpoczęciu akcji poszukiwawczo-ratowniczej odczuliśmy, jak wielki dramat spotkał tych ludzi. Przy każdym ze zwalonych budynków stały masy ludzi, rodzin oraz bliskich oczekujących na wydobycie kogoś żywego. To był straszny widok. Ci ludzie do końca wierzyli, że ich bliscy będą żywi.
- A sama akcja poszukiwawcza?
- Rozpoczęliśmy od budynku przylegającego do meczetu. Niestety wydobywaliśmy zmiażdżone, martwe ciała. To był straszny widok i atmosfera grozy. Byliśmy podzieleni na dwa zespoły i pracowaliśmy rotacyjnie po 12 godzin na dobę. Strażacy dysponowali zdjęciami satelitarnymi budynków, dzięki czemu można było ocenić, gdzie mogliby ewentualnie znajdować się pod gruzami mieszkańcy i gdzie były miejsca, w których brakowało rąk do pracy. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że mieliśmy okazje współpracować z grupą USAR, pomogło nam to przyswoić nowe metody poszukiwania ludzi, z którymi do tej pory nie mieliśmy kontaktu. Wiele nauczyliśmy się. Myślę, że zaczerpniemy z tego wyjazdu również w pracy w kopalni. W trzecim dniu pobytu drążyliśmy ośmiometrowy chodnik, więc mogliśmy najbardziej wykorzystać nasze wcześniejsze doświadczenie z akcji górniczych. Akcja jego budowy trwała jeden dzień. W tym miejscu po naszym odjeździe została wyciągnięta żywa kobieta oraz 3 ciała. Potem znów pracowaliśmy w innej części miasta. Większość wydobytych to były martwe ciała. Polskim ekipom udało się wydostać 12 żywych ludzi.
- Jak pisały tureckie media chociaż Turcja ma na papierze przepisy budowlane, które spełniają standardy inżynierii sejsmicznej, rzadko są one stosowane. Aresztowano już nawet ponad 150osób zaangażowanych w budowę budynków, które zawaliły się podczas trzęsienia ziemi. A jak to wyglądało na miejscu?
- Budynki przewracały się na bok lub zapadały dosłownie pod ziemię na tzw. pancakes. Trudno wyjaśnić też, bo jedne budynki były całkowicie w gruzach, a obok stały inne lekko tylko uszkodzone lub w dobrym stanie. Czy to był wynik jakiegoś punktowego trzęsienia, czy raczej braku zabezpieczeń części budowli, to na pewno będą wyjaśniać tureckie służby.
- Kto miał większe prawdopodobieństwo przeżycia ?
- Oczywiście w tych przewróconych budynkach na bok było większe prawdopodobieństwo odnalezienia jeszcze kogoś żywego. Stąd wydobywano ludzi nawet po kilku dniach od katastrofy. Jeśli np. w nocy ktoś był okryty grubą kołdrą, miał przy łóżku wodę, mógł przeżyć dłużej. Niestety temperatura otoczenia silny mróz i wiatr obniżały te nadzieje. Wtórne trzęsienia, a było ich nawet 60 jednego dnia w naszej okolicy, z czego na szczęście tylko klika było odczuwalnych.
- Turcję i Syrię spotkała wielka tragedia. Przynajmniej 40 tysięcy ludzi zginęło tylko w Turcji w wyniku trzęsienia ziemi, setki tysięcy rannych i rodzin w żałobie, a także 14 mln ludzi bez dachu nad głową.
- Dramatyczne liczby i jeszcze gorsze widoki tam na miejscu. Jak po wojnie, wielkie gruzowisko. Martwe dzieci w łóżeczkach, zmiażdżone ciała uśmiercone pod zwałami budowli. Do tego straszny, przejmujący obrazek dzieci wałęsających się na mrozie w klapkach. A nad rumowiskiem fetor wydobywający się z wnętrza. Łzy same cisną się do oczu.
- Po bezpiecznym powrocie zadeklarowaliście, że jeżeli będzie potrzeba ze strony tureckiej, jesteście gotowi do ponownego wyjazdu?
- Tak. Cała Polska Grupa Górnicza zadeklarowała, że 50 ratowników jest zmobilizowanych do wyjazdu lecz ze świadomością, że nie będzie to akcja ratownicza lecz bardziej poszukiwawcza z zabezpieczeniem humanitarnym. Wszyscy ratownicy mają kwalifikowaną pierwszą pomoc. Chciałem podziękować Łukaszowi Jarawce - wiceprzewodniczącemu Związku Zawodowego Ratowników Górniczych w Polsce, który koordynował nasz udział w akcji. Bez jego ogromnego wkładu ten wyjazd nie miał szans dojść do skutku. To dzięki niemu ratownicy górniczy są postrzegani w przyjazdy sposób. Aktualnie czekamy na sygnał i w razie konieczności ruszamy. Choć wiemy, że to już raczej nie będzie akcja ratunkowa.
- Dziękuję za rozmowę.